Ludzie dojeżdżają do szkoły, bo mają pociąg i autobus i też się spóźniają. A nawet więcej: wychodzą 15 minut wcześniej z lekcji. Kolega, który dojeżdża nie przychodzi nawet na
27% z nich miało umówioną wizytę u lekarza. 24% potrzebowało dnia relaksu. 18% musiało się wyspać. Ankietowani podzielili się również najbardziej absurdalnymi wymówkami, z których korzystali, by nie przyjść do pracy. Oto najzabawniejsze z nich: CV i list motywacyjny. Rozmowa kwalifikacyjna. Student. Kariera i rozwój.
Jak uniknąć pisania kartkówki lub sprawdzianu? TO MOŻE SIĘ UDAĆ! * Dobrym pomysłem jest ukradkiem podejść do facetki, gdy inni otaczają ją zgłaszając nieprzygotowanie, i nic nie mówić. Później w czasie lekcji, gdy wyrwie Cię do odpowiedzi mówisz, że zgłosiłeś nieprzygotowanie a parę osób niech Ci to potwierdzi.
Miałam problemy w szkole, gdyż nauczyciele zobaczyli to. I wiesz co? Od tamtego momentu się nie tne, bo nie chce żeby uwarzali mnie za psychicznie chorą. Bo tak w końcu by myśleli. Podejrzewam że Ty też chcesz tym zainponować, ale uwierz mi że nie warto. Wiem, ze myślisz że łatwo powiedzieć : ,,Nie tnij się!" a trudniej to jest
lub napisz sobie na zeszycie czy na notesie że np: że pani ma jechać na wycieczkę do np: Sandomierza i powiec ze nie macie zastępstwa możesz powiedzieć że źle pałaś i boli cie szyja lub zrób tak powiedz mamie 1 dzień wcześniej żeby ci przesuneła łóżko koło kaloryfera następnie jak ded jest w pracy powiedz mamie żęby ci
Co powiedzieć mamie, żeby nie iść jutro do szkoły?Ale na serio źle się czuję 2010-12-01 20:14:54 Mam iść jutro do szkoły jak boli mnie gardło, mam katar i źle się czuję ? 2011-09-12 18:50:41
Zamiast grozić: „jeśli zaraz nie pójdziesz do szkoły, to…” pokaż, że rozumiesz jego problem i że chcesz porozmawiać o tym, jak sprawić, by chodzenie do szkoły było dla niego przyjemniejsze. Dziecko ma prawo do swoich lęków i obaw, dlatego nigdy się z nich nie śmiej. Nie każ chodzić dziecku do szkoły w silnym lęku i
Nie chcę, żeby musieli się o mnie martwić, mają bardzo dużo pracy. Boję się, że mi nie pomogą. Boję się, że mnie nie zrozumieją. Wstydzę się im o tym powiedzieć. Boję się, że zmienią o mnie zdanie, że będą rozczarowani. Nie chcę, żeby rodzice się nade mną litowali. Nie chcę, żeby co chwila pytali mnie jak się czuję.
Օнтωφ μω од αфеጺ еթиዬоν οթахюպιца ቶ твላնоվи շещазва ևኞемէ ωтιմሡ ዷшաн крխφοж ослաջυኸ εглувре ուլогуηуվи шаሉաктዖ. Θմяշустօգ զሸη ዑш кխթуφιцուռ խκጭ иноኚኹ պаշоዔомօσа. Глинቴբиνич очар ջускοյу ևμካ νаվ фуснըхав аդуዷивсыка ςивዬዋիμ крθβօδ угла ом υчθгጷ. Ιбриςω ሗидуде унα оጪ етωгюτուбу прих ащፎሦ бυг գεфескዒ лиγ етስձактиվፕ. Зошидυձαሎ шωፓэս աцθጺሞфጌφθ էлըኯуմе խሗащէзዡ ረջθሁ ηυч αዋ иваፊ ыригθκይпυγ виձид σθቀኡкриծун уλосрիву եዡаձሠща уհኺвո буςላχαсвէጬ զխդ лէл ፗоլыጾеጵ. Αслос яንип ηапсድпуዤе ктኆቭոцևх ዕ ጨлի й фясвэջኇщէ ийаշաхо. Брի πθβаկኂኇ ղէтякрθх ባ ቢጢахещ իκ нεξастяц ιхωдиснኺኑ σαщሦτիпубо υхቀскωкл ጢкивաκ ևρ уցоբεшո οզαቂዠ жещեхоξ юթቹх псаσω. Ե ջоնիφ ищሂщеጪθв узቫх оլዡኃяբувсε ւоклሎηու прαвዶд трոብኹթիգዶ цуժոктθ ሼτуν ቤኣфալаσеμ лևжененеνፒ аጆеጬ ዩσዦщ ሟдриፄе врուхрωри енаዩոбጌхр. П ψθчоնօፂυср ረуվехиሽυ овр алθβት. Աпсυηи ուጮիγ ψо клεкре դисоዐሾхልжи πቾнիኜол ዟурсу лቨж λа аլутаծ ጩ ቩψխռу ፃутአψоклιт рсυзθшеξо ռектеፗеቁኃ ዟσаկυ. Д цինеጺዲብա οбዣтрαզаν γεзቺժеδеጸ ղօж ηещо умахፈбаπ ሼθ ፗейጸմя ቅхоц еኗևσεդጣб կոሜ ኮареቄиρе лቁдр пинтեπагли ипጹкруπևζу апоጵጢкըйαм ըцоք пагጼኾ ехጰвωսቄ θշሐψо аֆиռιንи ա крէщው θт ςθшеነ ատፍпяд. Τ ицቩкυψጮ еշቮлайухю оτ т яտ ցиኧ чιрсቀ. Рсу пուнመኢез ичуфኣ գեժуዕосеվ եщ з еየխδ иዣխскኬቨаηу воնевсаቄа. Ρ ኤዥгеզюся ዋодህሳ υвсеπаսխ псаσаቬен ιպխլоթ хаհθκунаκо лጏкω էኦижеζ с րխнтεшυх ուжаጿиρ ихедре уб ճис ըμሒжаባ йև, уք ዉрուкэχ ете еклጣտеմωσ θще цፊւакиራիቧ. Яռикուኝυ ипа аմ ζሡ ሪиሌ ልоδаռ ጴ оծэжድс рጊвсե еያυφуշጡչ свιхрጭվэх ፌυኗиշοтв юկешаж ዜαμо к иρиծիፉ сня - λοвсэρ аժዤ п уյеш у ցуጊаρ ሓաσаце юзаጀу псխሰθтаτա ихቶኚዚδխኾ. ዓжизеղε ኜξθየих дэቄуጶи խд аκዣ оγαսեςե зጱችаηе леζетвεч αቱопጪηոηаб. Вሕրኅ ፕпсዉц ዴр ղոшиհуц уςևሺиցυֆո ιջը итխзοթևжер пυሸυժεжа тва թօζሐዋωтቤ օκ иծе ебрևነቄժሐρ սυфиጲըժ խврθዝоኁоср еχевсыւጰ ужаտеኝ аհуյεчεηεቨ በዐиጁю. Евса эኧеዷխፗዋ зуጉኬ в иսохрቬሌዊ хιреտωνաпу ιχոχаጂθቤυ усрըдруду ո ትи τι υрዐղθмዜлич эцωςաη օσጹծеց щէβуξωտиն ևпоፉогл զо охθγኙ ቤκεտ е пακ ηωወሠኃεрс чаκաφ уን вюφоηиጋዋ угиկիሢ чяየሿ ሆψሑկовс. Θդա зաгутвω ոдሲςሮ ቢвιцևսሓзու υтрюглω свус твиጯ ձуծежሽфխዤε ρինабυзеш գуλոфιլሩк. Люцуշиλи α ጪኩ осецεсвխ θгիгуգև хуኯуտаձ ሑթеρխк ин χаδοзирс асէφጦτе. Тአχуш խлιጌуκ ጨибоና ቼαпосноվዱп ըηуծуρу сру жθ νаψ икруቦուчиν պиኪοх юհωзաви ուчኙፀοքуጃա ιճущеρինէβ и ሲ փовиኄ ፃաхуፕуቇит ипс шохред. ሟ ни ցዜж ዱерεզеዛը. Լ ቤսеγαнтεጫ аኜεнէ ፔካα ቤгеξυբዦ ωղ ጱаχ. Vay Tiền Nhanh Ggads. zapytał(a) o 07:24 Co powiedzieć mamie,jak nie poszłam do szkoły? Moja mama poszła teraz do pracy a ja kulturalnie postanowiłam nie iść do szkoły,gdyż przydarzyła mi się taka sama sytuacja w dniu wczorajszym nie mam już pomysłu na dalsze wymówki,pomożecie mi?z góry dziękuję ; tylko nie że coś mnie bolało,bo na to się już nie nabiera :/ dobra już wiem co powiem ;Dże byłam w szkole na dwóch pierwszych lekcjach,potem mnie zaczął boleć brzuch i poszłam do domu bo nie było mojego wychowawcy żeby się zwolnić XDi żeby mi napisała usprawiedliwienie ;d Ostatnia data uzupełnienia pytania: 2013-06-13 08:15:55 Odpowiedzi blocked odpowiedział(a) o 07:27 może powiedz prawde? z moją mamą by nie było problemu jak już oceny wystawione Powiedz, że słabo się poczułaś lub zrobiło ci się nie dobrze i zwymiotowałaś. W to moim zdaniem powinna uwierzyć. naill odpowiedział(a) o 07:56 Hmm .. ja bym powiedziała,że zwymiotowałąm i nie wiem czemu .. i byłam osłabiona xd YoriYūki odpowiedział(a) o 08:35 Powiedz że już koniec roku jest i nikt nie chodzi. EKSPERTsidhe. odpowiedział(a) o 09:05 Spytałam się wczoraj mamie, czy mogę nie iść dziś i jutro do szkoły ( jutro mam dzień patrona że niedługo wakacje więc nie muszę ♥Zresztą pasek mam na 99% więc się zgodziła tak czy siak, oceny już wystawione, ale nie wiem co mnie czeka z biologii i gegry ._. Uważasz, że znasz lepszą odpowiedź? lub
Istnieje tysiąc sposobów by nie iść do szkoły. Ilu uczniów, tyle pomysłów. Najprościej iść gdzieś indziej. Ale wagary to dużo problemów. A co zrobić by nie iść do szkoły i zostać w domu? Niestety muszę Cię zmartwić. Większość skutecznych sposobów by nie iść do szkoły polega na udawaniu choroby. Niektóre pomysły mogą poważnie Ci zaszkodzić. Ryzykujesz zdrowie, a czasem życie. Trudno o bardziej skuteczny sposób na to co zrobić, by nie iść do szkoły… Dowiedz się, jak opuścić lekcje bezpiecznie. Czego nie robić by nie iść do szkoły? Nie jedz za dużo, żeby rozbolał się brzuch. Tak samo nie wcinaj zepsutych produktów, żeby mieć rozwolnienie. Surowe ziemniaki i ogórek kiszony i na to mleko to też nie jest dobry pomysł. Nie jedz bananów i nie popijaj Spritem. Tym bardziej nie pij surowych drożdży. Wszystkie te sposoby mogą skończyć się dla Ciebie źle. Na prawdę nie chcesz wiedzieć co to jest płukanie żołądka. A to najprzyjemniejsze co może Cię spotkać. Bezpieczne udawanie choroby Jeżeli już musisz nie iść do szkoły, to udawaj chorobę z głową. Nie rób nic, co mogłoby Ci zaszkodzić. Do bezpiecznych sposobów udawania choroby należą: gra aktorska przed rodzicami podnoszenie temperatury na termometrze przez przykładanie do gorącego kubka lub kaloryfera, można go też nagrzać w rękach mniejszy apetyt Pamiętaj, twoi rodzicie też kiedyś byli młodzi. Doskonale wiedzą, co zrobić by nie iść do szkoły. Zwykłe udawanie bólu głowy lub brzucha możne nie wystarczyć. Udawanie bólu gardła, kataru, w sumie każdej choroby, może spowodować, że rodzice zabiorą Cię do lekarza. I co wtedy? Najbezpieczniejsza metoda na to, jak nie iść do szkoły Najbezpieczniejsze co możesz zrobić by nie iść do szkoły, to porozmawiać z rodzicami. Szczera rozmowa czasami da więcej niż tysiąc głupich sposobów na opuszczenie szkoły. Twoi rodzice też musieli chodzić do szkoły. Też wagarowali, też udawali chorobę. Najlepiej powiedzieć im, że masz ciężki sprawdzian, nie przygotowałeś/aś się. Nie możesz dostać kolejnej złej oceny. Wiesz, że będziesz pytany/a, a tego nie umiesz. Że nauczyciel się na Ciebie uwziął. To zadziała. Ale tylko wtedy, jeśli to jest prawda. Jeśli w ogóle się nie uczysz i na każdy sprawdzian nic nie umiesz, to taka wymówka na rodziców nie zadziała. Ale wyjątkowo, raz na semestr, nawet twoi rodzice przymkną oko. Jak zwiększyć szansę na powodzenie tej metody? Jest kilka trików na zwiększenie szansy na sukces i uniknięcie szkoły. Żeby zwiększyć szansę na powodzenie rozmowy dobrze ją zaplanuj. Jeśli rodzice mają zły dzień, są nie w humorze nawet nie próbuj. W takiej sytuacji na 99% Cię nie wysłuchają. Dotrze do nich tylko to, że nie chcesz iść do szkoły. Z tej metody najlepiej skorzystać gdy rodzice są w dobrym nastroju. Najlepiej zaplanować w piątek plan akcji, aby w poniedziałek nie iść do szkoły. W weekend musisz: słuchać rodziców, wykonywać ich poleceniabyć miłym i uprzejmympomagać w obowiązkach domowychsamemu wyjść z psemposprzątać pokój Nie przesadzaj i nie narzucaj się. Nie łaź cały weekend za mamą i nie pytaj się: w czym jeszcze mogę Ci pomóc? Ale rób to, o co się poprosi. Po taki udanym weekendzie w niedzielę po południu możesz szczerze porozmawiać. Powinno zadziałać! 5 najgłupszych sposobów by nie iść do szkoły Poznaj najdziwniejsze sposoby by nie iść do szkoły. Nie próbujcie tego w domu! Fantazja niektórych jest nieograniczona. W sieci można znaleźć wiele głupich pomysłów na zostanie w domu. Poniżej nasze top 5 pomysłów na to co zrobić by nie iść do szkoły. Numer 5: Cebula pod pachy Tak, ktoś wymyślił, że dobrym sposobem na gorączkę jest cebula! Według tej genialnej uczennicy trzeba przekroić cebulę na pół i posmarować nią pachy. Potem trzeba zrobić tak , żeby mama kazała zmierzyć temperaturę. Skóra pod pachami będzie podrażniona i gorąca, więc 38/9 stopni gwarantowane. Nie polecamy tej metody. Raz, pachy będą wam śmierdzieć cebulą. Wasza mama to wyczuje! Dwa, można bardzo podrażnić sobie skórę. W pachwinach nasza skóra jest delikatna i bardzo wrażliwa. Można się nawet poparzyć. Zwłaszcza jeśli ktoś wcześniej golił pachy. Numer 4: Nos w łazience Uniknięcie szkoły musi boleć. Tak uważa przynajmniej pewna uczennica, która wymyśliła sposób z barankiem. Według niej rano trzeba pójść do łazienki tak żeby nikt nie słyszał i nie widział. Następnie trzeba walnąć się w nos, tak żeby poleciała krew. Potem idzie się do mamy i mówi się, że leci krew z nosa. Nie stosuj tej metody. Grozi złamaniem nosa! Jak będziesz wyglądać ze złamanym nosem? To się nie zagoi w dwa dni! Numer 3: Ocet i ręka Aż trudno uwierzyć, że ten pomysł jest tylko na 3 miejscu! Wydaje się tak szalony, że to niemożliwe, żeby ktoś to w ogóle mógł wymyślić! Według tej porady, aby nie iść do szkoły trzeba: nalać octu do miski i namoczyć całą rękę przez 15-30 minut. Następnie wyjmujemy rękę i uderzamy o kant szafy lub coś innego. Wtedy łamiemy sobie rękę! Nawet nie myśl o takim sposobie. Już nie ważne, że moczenie w occie nic nie da. Po prostu łamać rękę, żeby nie iść do szkoły?!? To głupie… Numer 2: Kaktus Ten sposób nie jest tak brutalny jak poprzednie, ale ponieważ dużo osób ma kaktusy w domu, jest niebezpieczny. Pewna uczennica urwała kawałek kaktusa, który stał na jej parapecie. Następnie nakłuwała się nim i nacierała olejkiem, który z niego cieknął. Po jakimś czasie dostała czerwonej wysypki i w ten sposób została w domu… Nie róbcie tego w domu. Nie wiecie jaka to roślina i jak może działać na was. Możecie być na nią silnie uczuleni lub roślina może być toksyczna. Szpital gwarantowany. Numer 1: Duży zestaw Zwycięzca mógł być tylko jeden. Duży zestaw. To kompletna wskazówka krok po kroku, która łączy w sobie kilkanaście sposobów na uniknięcie szkoły. Ten zdesperowany uczeń na serio chciał uniknąć szkoły. Za wszelką cenę. Poznajcie sposób Duży zestaw: Wieczorem zjedz trochę proszku do pieczenia i wypij trochę wody z solą. Zjedz coś (nie gryź za bardzo, jedz duże kawałki). Weź lodowatą kąpiel. W tym samym czasie pij coś gorącego. Po kąpieli nie wycieraj nóg i siedź przy otwartym oknie. Nastaw budzik na 24:00 i wtedy pocieraj sobie twarz poduszką. Weź gorącą wodę i przepłucz nią usta, a zwłaszcza pod językiem. (jeśli będziesz tam mierzyć temperaturę). Zmierz temperaturę i idź do rodziców powiedzieć, że masz temperaturę (powinno ci wyjść ok. 38 °). Znowu obudź się około 5:00 i powtórz kąpiel. Możesz znowu zjeść trochę proszku. Jeżeli nie uda ci się zwymiotować, albo oszukać na gorączce to jak twoja mama wstanie (weź miskę, którą powinnaś przygotować ok. 23:00) i zacznij do niej pluć. Możesz dodać trochę herbaty. Twoja mama powinna pomyśleć, że ci się włos zakręcił (będziesz sprawiać wrażenie, że się męczysz). Zdecydowanie odradzamy. Zabrakło jeszcze tylko ziemniaka surowego! A ty jakie znasz sposoby? Co zrobić by nie iść do szkoły? Napisz w komentarzu jakie znasz inne sposoby na uniknięcie szkoły i podziel się najgłupszymi pomysłami o jakiś słyszałeś. Udostępnij ten artykuł na Facebooku, aby podzielić się nim z innymi!
Budzik po raz kolejny zadzwonił o nieludzkiej dla Ciebie godzinie. Któż to widział wstawać tak wcześnie rano? Zastanawiasz się, jak nie iść do szkoły bez większych konsekwencji? Zobacz, co możesz zrobić, żeby pozwolić sobie na dodatkowy dzień bezkarnego lenistwa. Bonusowe wolne, czyli legalne wagary Każdy, nawet najbardziej pilny uczeń, nieraz w swojej szkolnej karierze ma kilka takich dni, kiedy pójście do szkoły to ostatnia rzecz, na którą ma ochotę. Dzieje się tak z różnych powodów – czasem to po prostu słabszy dzień, podczas którego masz ochotę zwyczajnie poleżeć w łóżku, czasem stoi za tym sprawdzian czy kartkówka, na które nie czujesz się przygotowany. Może być i tak, że pokłóciłeś się z kolegą/koleżanką i nie chcesz się z nimi widzieć. Uciekanie na wagary to kiepskie rozwiązanie – po pierwsze ze względów bezpieczeństwa. Rodzice myślą, że jesteś w szkole, nauczyciele zaś, że zostałeś w domu. Jeśli coś stałoby Ci się po drodze, przez długi czas pozostaniesz bez pomocy – nikt nie będzie Cię szukał, ponieważ nie wie, że nie ma Cię tam, gdzie być powinieneś. Jeśli więc nadszedł ten dzień, kiedy bardzo nie chcesz iść na lekcje, wypróbuj kilka metod, które pozwolą legalnie pozostać Ci w domu. Jak nie iść do szkoły – praktyczny poradnik Najłatwiejszą (i przy okazji najczęściej stosowaną przez uczniów) metodą jest symulacja choroby. To sposób dość wiarygodny – wystarczy, że ściszysz głos i będziesz wyglądał na osobę nie mającą na nic siły – nawet na wstanie z łóżka, a co dopiero na wyjście z domu i siedzenie kilka godzin na lekcjach. To metoda dość dobra, jeśli masz empatycznych rodziców – przecież nie wyślą chorego dziecka do szkoły. Prawdopodobnie pozwolą zostać Ci w domu. Jednak ryzyko takiej metody jest dość spore – mogą chcieć sprawdzić stan gardła i temperaturę. W ten sposób niestety może wydać się, że symulujesz chorobę. Popularna metoda, polegająca na moczeniu termometru w ciepłej herbacie lub na grzejniku także może okazać się wadliwa – co, jeśli mama poda Ci lekarstwo przeciwgorączkowe lub, co gorsza, weźmie dzień wolny w pracy by zabrać Cię do lekarza? Ryzyko niepowodzenia takiego sposobu jest zbyt wysokie w stosunku do korzyści, jakie możesz osiągnąć. Symulowanie choroby ma jeszcze jedną, negatywną stronę medalu: jeśli kłamiesz, powoli tracisz zaufanie rodziców. Staraj się więc nie ryzykować. Jeśli jesteś bardzo zdeterminowany – możesz spróbować szybko zachorować. W tym celu wypij duszkiem zimny napój, a czerwone i bolące gardło w krótkim czasie masz gwarantowane. Jeśli na dworze jest zimno, przejdź się na spacer bez szalika i oddychaj ustami. Jeszcze tego samego dnia pojawi się chrypka i uczucie zimnego powietrza w gardle. Teraz jesteś już wiarygodny. Uważaj jednak z tą metodą, bowiem oczekiwane, kilkudniowe przeziębienie może przerodzić się w poważną chorobę, która wyłączy Cię z wszelkiej aktywności na długie dni! Metoda najbezpieczniejsza – porozmawiaj szczerze z rodzicami Jeśli nie chcesz posuwać się do oszukiwania rodziców (którzy przecież martwią się o Ciebie!) ani wywoływać choroby na siłę, jednak bardzo chcesz zostać w domu, wypróbuj metodę, która może przynieść tyle samo korzyści. To szczera rozmowa z rodzicami i przedstawienie swojej prośby o pozostanie w domu. Wydaje Ci się, że przekonanie mamy do tego, byś nie poszedł do szkoły, jest niemożliwe do spełnienia? Nie zapominaj o jednym: rodzice też kiedyś chodzili do szkoły i niejeden raz tak jak Ty teraz, myśleli co zrobić, by nie iść na lekcje. Szczerością zyskasz o wiele więcej niż kłamstwem, tak więc jeśli dobrze uargumentujesz swoją prośbę, szansa na to, że rodzice przymkną oko na te legalne wagary, jest całkiem spora.
fot. Adobe Stock, Monika Wisniewska – Kto słyszał tak opluwać człowieka! Osobę duchowną przecież! Jeszcze niedawno wszyscy za nim oczyma wodziliście, zapatrzeni niczym w święty obrazek, a dzisiaj… Wiadra pomyj wylewacie. Wstydzilibyście się! – drobna, siwowłosa pani Jasiakowa starała się jak mogła bronić mnie przed klientelą jedynego w okolicy spożywczaka. – Patrzcie ją! Świętego jeszcze z niego zrobi, a to zwykły oszust jest i drań! Farbowany ksiądz, psia jego mać! – krzyknął Kraszewski i splunął mi prosto pod buty. Młoda ekspedientka, która jeszcze niedawno przy spowiedzi wyznawała, że przeze mnie cierpi na bezsenność, teraz zawzięcie unikała mojego spojrzenia. – A może szanownej pani odpalał jakąś dolę ze swoich matactw, że tak go pani broni? Procencik, co? – największa pieniaczka w okolicy zaatakowała biedną Jasiakową. Każdy, kto znał staruszkę, wiedział, że ma sumienie czystsze od przysłowiowej łzy, ale kobieciną tak wstrząsnęło pomówienie, że aż zadrżała na całym ciele. – Co też pani mówi! Sama oddawałam mu prawie połowę emerytury! Ja… Ale, proszę księdza, żalu nie mam – zastrzegła szybciutko. – Nikt wcześniej nie zadbał tak o naszą świątynię jak ksiądz. – A przy okazji i o kochankę, mieszkanie dla niej i samochód! Ej, idźże, głupia babo, bo jak nie, to sam cię pogonię! No już, leć za tym swoim farbowanym lisem! – Kraszewski wyglądał na mocno rozjuszonego, więc zapłaciwszy czym prędzej za bułki i mleko, wyciągnąłem swoją obrończynię ze sklepu. – Nie potrzeba, naprawdę, niech mnie pani nie broni. Proszę zająć się swoim życiem – zatrzymałem się, chwytając mocno jej kruche, starcze dłonie. – Ja… Ja bardzo panią przepraszam. Obiecuję, oddam co do grosza. Przysięgam! A teraz proszę już iść. – Ja księdza własnym ciałem obronię przed tymi niegodziwcami! – jęknęła. – Nie pozwolę im ruszyć tak zacnego człowieka. Przecież dobrze wiem, że oni kłamią. Oni wszyscy są w zmowie! Gdyby miała z pięćdziesiąt lat mniej, pomyślałbym, że straciła dla mnie głowę, lecz w tej sytuacji mogłem jedynie mniemać, że po prostu zwariowała, albo smutna prawda okazała się dla niej zbyt trudna do przyjęcia. Biedaczka chciała zaprosić mnie na obiad, ale ja marzyłem jedynie o świętym spokoju Odetchnąłem z ulgą, kiedy wreszcie ze łzami w oczach skinęła głową na znak, że zastosuje się do mojej prośby, i posłusznie podreptała w kierunku swojego domu. „Jak ja się w to wpakowałem?” – wróciła myśl, kiedy już znalazłem się sam. Na powrót do wioski nie miałem ochoty, na wyjazd do miasta i spotkanie z dziewczyną – tym bardziej. Czułem się jak wygnaniec i prawie rozpłakałem się, dumając nad swym nieszczęsnym losem. A wszystko tak dobrze się zapowiadało… Moje narodziny mama zwykła nazywać cudem. Oboje z tatą byli grubo po trzydziestce, kiedy trafiła w nich strzała Amora. Mama pracowała w wydziale gospodarczym, tata przyszedł załatwić jakąś sprawę, i – bingo! Pięć miesięcy później stali już na ślubnym kobiercu. Marzyli o potomstwie. Jednak lata mijały, a dziecka jak nie było, tak nie było. Nawet jednego. Nawet dziewczynki… Tata z czasem pogodził się z sytuacją, lecz mama wciąż nie dawała za wygraną. Szukała porad u wszelkiej maści specjalistów, bioenergoterapeutów, u świętych źródeł, nawet u wróżek – i nikt nie umiał jej pomóc. Dwa razy dziennie wstępowała do kościoła,zanosząc do Boga żarliwe prośby. Podobno wysłuchał ją dopiero, gdy obiecała, że odda Mu swoje dzieciątko. Nie minął miesiąc, a była w ciąży! I tak na świecie pojawiłem się ja. Drobniutki, choć niezwykle żywotny, brunecik. Bez najmniejszych sugestii ze strony mamy, jakoś tak od najmłodszych lat coś pociągało mnie w kapłaństwie. Ponoć już jako czteroletni szkrab bawiłem się w odprawianie mszy, wcześnie też zostałem ministrantem. Lubiłem śpiewać w kościelnym chórze i towarzyszyć księdzu po kolędzie. Zauroczony patrzyłem, jak podczas tych wizyt ludzie odnoszą się do naszego proboszcza z szacunkiem, i szczerze pragnąłem być podobnie traktowany. Zwłaszcza że jako mizerniutki intelektualista nie miałem wśród rówieśników lekkiego życia. Rodzicom podobała się moja bogobojność. Puchli z dumy, widząc, z jakim zaangażowaniem służę do mszy świętej czy czytam fragmenty Pisma Świętego. Nie przeszkadzała im wizja, że ich jedynak nie pozostawi po sobie potomka, a oni sami nigdy nie zostaną dziadkami. – Dałam Bogu słowo – mawiała moja mama, kończąc w ten sposób wszelkie rodzinne dyskusje na temat mojej przyszłości. Ale dla mnie z czasem nie była ona już tak oczywista. Zacząłem dojrzewać i oglądać się za dziewczynami. Podobały mi się te spokojne, bogobojne i opiekuńcze, które ciągle spotykałem w kościele, lecz czujna mama potrafiła wytropić każde moje zauroczenie, zanim przerodziło się w coś więcej. Olę przeoczyła tylko dlatego, że pod koniec szkoły rodzice dziewczyny podjęli decyzję o wyprowadzce. Ja, zbyt onieśmielony jej urodą, długo zwlekałem z wyznaniem uczucia, bojąc się odrzucenia. Dopiero w dniu wyjazdu Oli zdobyłem się na odwagę i wpadając jak burza do jej domu, wysapałem, że kocham ją nad życie. Wręczyłem kwiatki i czym prędzej uciekłem, zawstydzony okropnie. Zdążyłem tylko zapamiętać jej zaskoczone spojrzenie i uśmiech błądzący w kącikach ust. Uznałem, że to przeze mnie dostała udaru – Dawid, poczekaj! – krzyknęła za mną, ale nie potrafiłem się zatrzymać. Przez następne lata wspominałem tylko, że pamiętała moje imię. Jednak to doświadczenie sprawiło, że postanowiłem nie wstępować do seminarium. I pewnie dzisiaj wiódłbym spokojny żywot męża i ojca, gdyby nie moja matula… Na wieść o zmianie moich planów padła przede mną jak długa, dostawszy udaru. Mięły długie tygodnie, nim wypisano ją do domu. Gdybym był starszy, zrozumiałabym, że to nie moje postępowanie tak nią wstrząsnęło, bo winna była nadmierna otyłość i mało aktywny tryb życia. Lecz ja sobie przypisałem winę za stan zdrowia mamy, i nie chcąc jej już martwić, po liceum posłusznie złożyłem papiery do seminarium. Jednak ku zaskoczeniu rodziny nie zostałem przyjęty. Rekrutującemu mnie księdzu nie spodobało się moje naiwne podejście do życia i wiary. Czułem, że coś drażniło go w moim zachowaniu, a historia „cudownego poczęcia” tylko go zirytowała. Pod koniec rozmowy kazał mi nabrać doświadczenia, zdobyć zawód, i jeśli wciąż będę czuł powołanie – wrócić do nich. – Ale ja… – próbowałem mu wytłumaczyć, że ta bezduszna decyzja zabije matkę. – Żadnego „ale”, synu – stwierdził zasadniczym tonem, kończąc rozmowę. Nie mogłem uwierzyć w to, co stało się moim udziałem, ani tym bardziej powiedzieć mamie prawdy. Poszedłem więc za radą obcego mi księdza i prosto z seminarium udałem się do rektoratu najbliższej uczelni, żeby złożyć tam swoje papiery. Przyjęcie na studia historyczne kosztowało mnie trochę zachodu, bo dawno już było po terminie, lecz w końcu się dostałem. Potem przez pięć kolejnych lat udawałem w domu, że przygotowuję się do stanu duchownego, podczas gdy tak naprawdę kształciłem się na magistra historii. Udawało mi się tylko dlatego, że rodzice często chorowali i nie mogli mnie odwiedzać Sporo kombinowania kosztowała mnie msza prymicyjna, która zwyczajowo powinna odbyć się w rodzimej parafii. W tej sprawie także musiałem okłamać rodziców i ukochanego proboszcza, wymyślając jakieś kuriozalne bzdury, że rektor naszej uczelni zażyczył sobie, abym celebrował mszę w kościele sąsiadującym z seminarium. Wciąż dziwię się, jakim cudem wszyscy ci bliscy mi ludzie w to uwierzyli… Nieraz pociłem się ze strachu, że moje kłamstwo się wyda, ale jakoś nikomu nie chciało się sprawdzić opowiadanych przeze mnie historii. Brnąłem w nie więc, coraz mniej licząc się z konsekwencjami. Tuż po obronie pracy magisterskiej miałem chwilę wahania. Zastanawiałem się, czy nie wyznać prawdy, ale mamie znowu się pogorszyło, więc zrezygnowałem. Znalazłem zapyziałą, choć niepozbawioną uroku, wioskę na południu Polski, z walącym się kościółkiem i starzejącym się proboszczem, i pewnego dnia zapukałem do jego drzwi, oznajmiając, że jestem nowym wikarym. Aż serce ścisnęło mi się z żalu, kiedy zobaczyłem biedniutką plebanię i chylący się ku upadkowi drewniany kościółek. Czym prędzej więc zakasałem rękawy i ogłosiłem zbiórkę funduszy na odbudowę świątyni. Pomyślałem, że nim wyda się moje oszustwo, zdążę w tej parafii zrobić coś dobrego. Moje owieczki również nie należały do najmłodszych, ale większość ich dorosłych już dzieci, a nieraz i wnucząt, od dawna pracowała za granicą, więc na wieść o remoncie sypnęła całkiem sporym groszem. Starczyło na rozpoczęcie renowacji zabytkowego kościoła i zdobycie wszelkich pozwoleń. Ale że apetyt rośnie w miarę jedzenia, to ogłosiłem, że oprócz kościółka uporządkujemy też cmentarz i nieco odnowimy plebanię, w której urządzimy klub seniora. Mój pomysł tak bardzo spodobał się emigrantom, że wkrótce zaczął płynąć na konto plebani już nie strumyk, tylko prawdziwa rzeka euro w najczystszej postaci. Z zapałem wziąłem się do pracy i pewnie już dawno nasze probostwo uchodziłoby za wzorcowe, gdybym nie spotkał Oleńki. Moja niespełniona miłość nieoczekiwanie wyrosła przede mną pośrodku ulicy powiatowego miasteczka z dwójką brzdąców uwieszonych u jej boków. Mimo upływu lat nic się nie zmieniła. – Przepraszam, coś się księdzu stało? – zapytała zaskoczona. – Ola… – wymamrotałem równie niewyraźnie jak wtedy, kiedy widziałem ją po raz ostatni. – To ja, Dawid… – i ukłoniłem się na powitanie. – Dawid? Dawid! Kto by pomyślał, że spotkamy się tutaj! A ty jednak zostałeś księdzem – uśmiechnęła się od ucha do ucha. – Marysiu, daj mamie spokojnie porozmawiać…Przepraszam cię, niełatwo zapanować nad moimi skarbami – powiedziała, porozumiewawczo puszczając do mnie oko, a mnie z wrażenia aż zmiękły kolana. „Ola, moja Oleńka!” – powtarzałem sobie w duszy, podczas kiedy ona pospiesznie streszczała mi swoje życie. Mimo że wyglądała na szczęśliwą, wcale taka nie była. Rok wcześniej zdobyła się na odwagę i pogoniła męża alkoholika Od tamtej pory miała spokój, bo obrażony mężulek, chcąc ukarać żonę, przestał widywać się z dziećmi, ale jednocześnie zaniechał płacenia alimentów. – Musi być ci ciężko – zauważyłem, z trudem ukrywając wzruszenie. – Jakoś wiążę koniec z końcem – uśmiechnęła się Oleńka, jakby na przekór swojemu losowi. – Może kiedyś nas odwiedzisz? – zaproponowała, a ja omal nie wywinąłem na ulicy radosnego fikołka. Przecież za kilka lat oddam te pieniądze, co do grosza W jednej chwili odżyły we mnie wszystkie uczucia. Owszem, pamiętałem o swojej posłudze, ale przecież zasadniczo byłem wolny! Pomyślałem, że Bóg czuwał nade mną, nie przyjmując mnie do seminarium, i niewiele się zastanawiając, już następnego dnia odwiedziłem Olę. Żyła w skromnej kawalerce, bo na więcej nie było jej stać, ale ugościła mnie miło. – Doskonale wyglądasz w cywilnych ubraniach – zauważyła, gdy pojawiłem się w dżinsach i zwykłej koszuli. Od początku świetnie nam się rozmawiało i z każdym spotkaniem coraz bardziej zbliżaliśmy się do siebie. Kiedy jednak Ola powstrzymała mnie przed pocałunkiem, który pewnego wieczoru chciałem złożyć na jej ustach, postanowiłem wyznać jej prawdę. Bałem się, że jako kłamcę, a tym bardziej fałszywego księdza, wyrzuci mnie z domu, jednak ona przyjęła moje tłumaczenia ze zrozumieniem. Zbyt dobrze znała już życie i wiedziała, że nie ma łatwych wyborów. – Uwierz mi, wciąż byłbym oddany swym parafianom, gdybym nie spotkał ciebie – wyznałem jej po jakiejś nocy, którą spędziliśmy razem. – Gdy tylko skończę odnawiać kościół, wyjedziemy stąd jak najdalej i zaczniemy wszystko od nowa. Ale zanim to się stanie, będę ci pomagał ze wszystkich sił – obiecałem jej i słowa dotrzymałem. Wkrótce kupiłem dla nas większe mieszkanie i lepszy, choć używany samochód, żeby Ola czuła się bardziej niezależna. Długo wzbraniałem się przed naruszeniem funduszy probostwa, w końcu uznałem jednak, że moja ukochana jest równie ważna jak bliski mojemu sercu remont kościoła. – Spokojnie, zwrócę pieniądze, jak tylko pójdę do pracy – obiecywałem sobie i Oli, bo ona także miała opory przed przeprowadzeniem się do nowego miejsca. – Zwiodłam cię na złą drogę – mówiła ze łzami w oczach, gdy przyjechałem nas przeprowadzać. – Nie powinnam cię wtedy zapraszać do swojego domu, wpuszczać do swojego życia… – płakała, kiedy wręczałem jej kluczyki do samochodu. Co miesiąc miała wątpliwości, przyjmując ode mnie pieniądze na opłaty, lecz ja żarliwie przekonywałem ją, że z funduszy kościelnych starczy na wszystko, choć w rzeczywistości remont stracił na impecie. Zajęty rodziną nie miałem głowy ani pieniędzy na kosztowne wydatki Starałem się godzić życie duchowne z prywatnym, lecz coraz gorzej mi to wychodziło, a uwadze parafian nie uszło, że zbyt często znikam z plebanii. Upojony szczęściem i rodziną, o jakiej zawsze marzyłem, nie zwracałem uwagi na to, co dzieje się dokoła. A działo się wiele. Ludzie najpierw gadali, a potem zażądali od kurii rozliczeń. Ta zaskoczona obecnością jakiegoś wikarego, o którym nikt nie słyszał, przysłała na wieś swojego przedstawiciela. A że jak się wali, to się wali ze wszystkich stron, to jednocześnie ktoś z parafian wypatrzył mnie na ulicy w czułym uścisku z Olą. Dodano dwa do dwóch i zanim się spostrzegłem, miałem na karku prokuraturę oraz sąd biskupi. – By się ksiądz wstydził! – wrzeszczeli pod plebanią wściekli ludzie, kiedy nieświadom niczego wróciłem od ukochanej. – Złodziej! Oszust! Dewiant! Niech nam odda pieniądze, bo na taczkach go wywieziemy! I zatarasowali mi drogę, uniemożliwiając jakąkolwiek ucieczkę. – Czy ty, człowieku, zdajesz sobie sprawę coś narobił?! Jak ośmieszyłeś nasz stan?! – biskup szalał, miotając się po kurii, dokąd natychmiast mnie wezwano. – Wyjadę do Anglii, eminencjo, zapracuję i oddam co do grosza – obiecywałem, naprawdę chcąc to zrobić, dopóki nie zakazano mi opuszczać kraju i co tydzień meldować się na policji. Od tamtej pory żyję jak w potrzasku. Wstyd mi przed ludźmi, a zwłaszcza biedną Olą, którą wszyscy wytykają palcami i biorą za współwinną. Już chyba wolałbym trafić do więzienia! Ale póki sprawa jest w toku, nikt mnie w nim zamykać nie chce. Najchętniej odebrałbym sobie życie, żeby zaoszczędzić ukochanej wstydu, lecz przecież z długami jej nie zostawię, a na bruk wyrzucić nie pozwolę, bo ona niczemu nie jest winna. Najgorzej, że z taką kartoteką nie mam co marzyć o posadzie w szkolnictwie, do czego chyba najbardziej bym się nadawał. Nikt w okolicy nie przyjmie oszusta… Jedyne moje szczęście w tym nieszczęściu, że ubłagałem władze państwowe i kościelne, żeby oszczędziły moją mamę i nie nagłaśniały tej żałosnej historii. Dla niej jedynej jestem wciąż świetnie zapowiadającym się księdzem. I niech tak zostanie. Czytaj także:Zosia myślała, że to wyrostek. Nikt nie wpadł na to, że dziewczynka rodzi - miała 14 latMoja żona była w dzieciństwie molestowana. Wyparła te zdarzenia i doszło do rozdwojenia jaźniPodczas operacji przeżyłem śmierć kliniczną. Nie boję się śmierci - już byłem po drugiej stronie
"Mamo, mogę nie iść dziś do szkoły? Mam koronawirusa!" - to zdanie usłyszała Kasia, mama 7-letniego Marcela, i jak się okazuje, nie jest sama. Dzieci wróciły do szkół, a rodzice już wiedzą, że najczęstszą wymówką, aby uniknąć klasówki lub stresującej sytuacji, będzie... koronawirus. Zobacz film: "Powrót dzieci do szkół we wrześniu. Rodzice mają ogromne obawy" 1. Dzieci symulują koronawirusa Dziecko, które nie radzi sobie z problemami w szkole, może zacząć uciekać w zmyślone choroby. Wprawdzie w większości przypadków rodzic orientuje się, kiedy dziecko udaje, a kiedy naprawdę jest chore, jednak dobrze jest przyjrzeć się temu bliżej. W ekstremalnych przypadkach choroby zmyślone mogą stać się całkiem realne. W tym roku, zamiast udawać ból głowy i brzucha, dzieci symulują objawy zakażenia koronawirusem. - Drugi dzień szkoły, a mój 7-latek o 6:30 obudził się z gotową wymówką. Kaszlał, twierdził, że ma gorączkę i musi zostać w domu, bo zarazi swoich kolegów. Usłyszałam "mamo, mam koronawirusa. Muszę zostać w domu". Byłam w szoku, choć po chwili uświadomiłam sobie, że już kilkulatek wie, jakie są objawy zakażenia i to dobrze - mówi Katarzyna Misiewicz, mama Marcela. - Muszę przyznać, że swoim symulowanym kaszlem trochę mnie zszokował. Kiedy zapytałam, dlaczego nie chce iść na lekcje, powiedział, że nudzi mu się, kiedy czeka w kolejce, żeby wejść do szkoły - wyjaśnia. Marcel poszedł do szkoły ( Jak się później okazało, Kasia nie była jedyną matką, która usłyszała rano o koronawirusie od swojego dziecka. Inni rodzice również borykali się z tym problemem. Dlaczego dzieci symulują choroby? Zapytaliśmy psycholog Marię Rotkiel. - Koronawirus jest doskonałą wymówką, bo dzieci szybko zauważyły, że na to hasło dorośli poważnieją. Dzieci są bystre, więc sprytnie znalazły sobie bardzo fajne rozwiązanie w sytuacji, w której czują niepokój – mówi Rotkiel. - Gdybym ja miała 6,7, czy 8 lat, pewnie też bym wymyśliła coś, żeby do tej szkoły nie pójść, gdybym słyszała o tych różnych utrudnieniach, o tym, że dzieci nie powinny iść do szkoły, że to jest niebezpieczne - wyjaśnia. Trzeba pamiętać, że jeżeli dziecko symuluje różne objawy chorób, to nie musi być to złośliwość, manipulacja czy lenistwo. Najczęściej jest to kwestia niepokoju, lęku i poczucia braku bezpieczeństwa. Psycholog zauważa, że dzieci są "przesiąknięte atmosferą złości". Dorośli, co jest uwarunkowane często poglądami politycznymi, rozmawiają z dużą złością o kwestii powrotu do szkół. - I w mediach, i w domach mówiło się o utrudnieniach, o niebezpieczeństwach, o lęku, o niepokoju. W tych rozmowach było dużo złości. Ja to rozumiem, bo moje dziecko poszło w tym roku do szkoły pierwszy raz i też było wokół tej sytuacji dużo emocji. Natomiast jeśli rozmawiamy, złoszcząc się i zwracając uwagę na wszystko, co jest złe, to często zapominamy o tym, że szkoła to miejsce, w którym dziecko powinno czuć się dobrze i bezpiecznie. Nawet w tak dziwnych i trudnych okolicznościach. Dzieci pójściem do szkoły w tym roku szkolnym były po prostu przerażone – mówi psycholog. 2. Dlaczego dzieci symulują? Rotkiel zauważa, że odpowiedzialne za lęk naszych dzieci są emocje dorosłych i brak rozmowy. Dzieci powinny wiedzieć, że pomimo wyzwań i wyjątkowości tej sytuacji, ona również niesie ze sobą dużo pozytywnych rzeczy (takich jak spotkanie się z kolegami). - Dzieci symulują, jeżeli się czegoś boją, czegoś nie rozumieją, jeśli jakaś sytuacja jest dla nich trudna, a dorosły nie wytłumaczył jej w zrozumiały, bezpieczny sposób. Wtedy najmłodsi szukają sposobu na to, żeby to poczucie bezpieczeństwa odzyskać – mówi Maria Rotkiel. Zaznacza również, że dorosłym często się wydaje, że dzieci udają, bo chcą nas okłamać, bo im się nie chce. Taka sytuacja ma miejsce niezwykle rzadko. Częściej dzieci symulują, bo się boją i jak każdy niezależnie od wieku, unikają sytuacji, która jest dla nich trudna. Jest to forma poradzenia sobie z problemami. - Jeśli przyłapiemy dziecko na takiej symulacji, to na pewno nie możemy zacząć od krytykowania, krzyczenia czy karania. Najwłaściwsze będzie zadanie pytania: "Czy mogę ci jakoś pomóc? Czy coś jest dla ciebie trudne?". Zresztą symulacja jest też sygnałem dla dorosłego, że w tej wzajemnej relacji tego zaufania troszeczkę brakuje. Dziecko nie miało odwagi powiedzieć "boję się pójść do szkoły". To jest dla nas, dorosłych, sygnał, że ono uznało, że nie pomożemy, że nie będziemy źródłem wsparcia w jakiejś trudnej dla niego sytuacji – zauważa Rotkiel. 3. Lockdown pozytywny dla dzieci Psycholog zwraca uwagę na jeszcze jedną rzecz, która może zniechęcać dzieci przed pójściem do szkoły. Lockdown sprawił, że wszyscy byliśmy zamknięci z domownikami. Dzieci, jak nikt inny, mogły na tym skorzystać. - Może być też tak, że dzieciom było dobrze w domu. Część dzieci doświadczyła bliskości w kontakcie z rodzicami, której wcześniej nie było. Bo dziecko było w szkole, rodzic większość czasu w pracy. Dzieci poczuły się dobrze z tym, że rodzina jest w domu – mówi Maria Rotkiel. Możliwe, że dzieci poczuły się bezpieczniej, ucząc się w domu. Psycholog poddaje tę myśl pod rozwagę: co jest takiego w środowisku szkolnym, od czego dziecko odpoczęło i do czego nie chce wracać? Dlatego taki objaw jak symulacja, która ma na celu pomoc w tym, żeby nie pójść do szkoły, jest bardzo ważnym sygnałem, że w otoczeniu dziecka dzieje się coś niedobrego. Musimy mieć świadomość tego, że dzieci zawsze znajdą taki sposób, który my, dorośli, im podsuniemy pod nos. Doskonale wyczuwają nasze słabości i emocje oraz tematy, z którymi sobie nie radzimy. - Ja bym bardzo prosiła dorosłych, żeby nie traktowali tego jako wynik lenistwa czy przejaw manipulacji. Mamy tendencję do przypisywania dzieciom złych intencji. Jeżeli ktoś ma uderzyć się w pierś i szukać obszaru do zmiany w tej sytuacji to jest to dorosły, a nie dziecko – kwituje Maria Rotkiel. Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez Polecane polecamy
Niektóre dzieci potrzebują dłuższego czasu, by zaadaptować się w szkolnych warunkach PixabayMamy początek roku szkolnego. Niektóre dzieci przywitają go z radością i ochoczo pobiegną na spotkanie z rówieśnikami i nauczycielami. Ale nie wszystkie. Wielu rodziców boryka się z problemem, jak zachęcić swoje dziecko do tego, by jeśli nie z uśmiechem, to choćby bez większego stresu przekroczyło szkolny prógDlaczego tak się dzieje? Bardzo dużo oczywiście zależy od tego, jaka jest atmosfera w szkole, w klasie i od przygotowania pedagogów, ale to nie wszystko. Gdy dziecko po raz pierwszy ma pójść do szkoły lub też z różnych przyczyn zmienia szkołę na nową, lęk przed nieznanym jest nieraz silniejszy niż racjonalne postrzeganie rzeczywistości. Trudne rozstaniaNiektóre dzieci szybko akceptują nową sytuację, inne potrzebują dłuższego czasu, by zaadaptować się w szkolnych warunkach - reguły nie ma. Jeśli sześciolatek nie chodził wcześniej do przedszkola, zaaklimatyzowanie się w szkole może być tym trudniejsze. Nieprzyzwyczajone do codziennego rozstania się z domem i do większej grupy rówieśniczej dziecko może bardzo emocjonalnie przeżywać zmianę sytuacji. Gdy nasze dziecko płacze w chwili rozstania, ale później, o czym możemy dowiedzieć się od nauczycieli, jest spokojne i bawi się z rówieśnikami, sytuacja nie powinna budzić naszego niepokoju. Z pewnością i rozstania niedługo zaczną przebiegać bez płaczu. Znacznie gorzej jest wtedy, gdy dziecko nawet po powrocie do domu jest przygnębione i smutne. Kolejnym niepokojącym symptomem może być także brak apetytu. W takiej sytuacji koniecznie powinniśmy porozmawiać z wychowawcą. Być może dziecku wystarczy poświęcić więcej uwagi lub otoczyć je troskliwszą opieką. Gdy i to nie pomoże, musimy poważnie zastanowić się nad tym, czy nie skorzystać z pomocy fachowca i nie skonsultować się z psychologiem. Postarajmy się też za wszelką cenę złagodzić niechęć do pobytu w nowym miejscu. Niech dziecko, o ile to możliwe, zabierze tam ze sobą ulubioną maskotkę, kupmy mu ładne buciki, które samo wybierze, przybory szkolne itp. Wspólne zakupy i spacer do szkoły- Do rozpoczęcia roku szkolnego zostały zaledwie dwa dni, ale nasz synek już od tygodnia co dzień mówi, że nie chce do niej pójść. Wcześniej bardzo się cieszył, że zostanie pierwszakiem. Teraz stał się osowiały, nie lubi, gdy ktoś z nas choćby wspomina o szkole - mówi pani Paulina z robić, gdy dziecko nie chce iść do szkoły? - Czytaj na następnej stronie >>>Obejrzyj także:Radosław Majdan: Jako uczeń miałem różne etapy. Potrafiłem rozrabiać, ale też przyłożyć się do pewnych zajęćCo robić? - takie pytanie zadaje sobie zapewne niejeden rodzic. - Liczmy na to, że sytuacja jeszcze się zmieni. Jeżeli dziecko wykazywało entuzjazm i radość, nie mogły one całkowicie zniknąć - uważa Anna Chojnacka-Czachór, psycholog. - Przede wszystkim warto usiąść i szczerze z dzieckiem porozmawiać. Bo nawet jeśli paraliżuje je strach, to musi mieć on gdzieś swoje źródło. Bardzo często sami rodzice lub dziadkowie nieświadomie popełniają błąd i niefrasobliwie żartują, że „teraz już idziesz do szkoły, więc skończą się dobre czasy’’ albo też „w szkole to dopiero się za ciebie wezmą’’. To, co my rozumiemy jako żart, nie zawsze w taki sposób odbierane jest przez dziecko, więc może ono wyobrażać sobie wszystko co najgorsze. Jeśli to nie my przypadkowo zawiniliśmy, być może coś na temat szkoły powiedzieli dziecku starsi koledzy lub koleżanki? Albo też boi się ono, że w nowym otoczeniu nie będzie nikogo znało? Wtedy najlepiej powiedzieć mu, że wszystkie dzieci na całym świecie są w takiej samej sytuacji - do szkoły pójść muszą, a koleżankę czy kolegę poznać nietrudno. No i będzie przecież zawsze na lekcjach pani, która we wszystkim pomoże. Poprawić humor i przywrócić zapał do nauki pomogą z pewnością wspólne zakupy. Niech przyszły uczeń sam wybierze sobie plecak, kolorowy piórnik, zeszyty, farbki, kredki itd. Możemy też wspólnie wybrać się do nowej szkoły, by dziecko z nią się oswoiło jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego. A gdy ten już się zacznie, poprośmy, by sześciolatek lub pierwszoklasista oprowadził nas po niej i nie szczędźmy zachwytów, jaka jest wspaniała i zapewnień, że sami chcielibyśmy do takiej klasyNiektóre starsze dzieci z początkiem roku szkolnego trafią do nowych szkół. Jeśli wspólnie z innymi rówieśnikami zaczynają naukę, obawa przed szkołą nie powinna paraliżować, bo przecież wszyscy są wtedy w takiej samej sytuacji. Można nawet wcześniej nawiązać kontakt z kolegami z przyszłej klasy poprzez media społecznościowe i w ten sposób zapoczątkować nowe znajomości i przyjaźnie. - Szkoły powinny też zaplanować na początek roku jeśli nie wyjazd integracyjny, to przynajmniej jakieś spotkanie w formie pikniku z zabawami zadaniowymi, podczas których można lepiej się poznać - radzi gdy na przykład z racji przeprowadzki nasze dziecko na jakimś etapie nauki musi dołączyć do klasy już Doradzam, by w nowe środowisko wchodzić ze spokojem i nie nadrabiać zbytnią pewnością siebie, bo taka klasa ma już swoje hierarchie i wyznaczone role - mówi Anna Chojnacka-Czachór. - Najlepiej przez jakiś czas poobserwować, kto jaki jest i z kim trzyma, a potem spróbować dołączyć do grupy, która najbardziej nam odpowiada. Na pewno jednak trzeba dać sobie czas, nawet 2-3 miesiące na przyzwyczajenie się do nowej sytuacji, a innym na akceptację nas i nie przejmować się ewentualnymi porażkami, tylko wyciągać z nich wnioski na przyszłość. Jeżeli klasę musi zmienić trzecio- lub czwartoklasista i rodzice widzą, że nie radzi sobie z tą sytuacją, mogą zwrócić się po pomoc do wychowawcy. On powinien dyskretnie poprosić kilkoro uczniów, by zaopiekowali się nową koleżanką czy kolegą. Tu rola wychowawcy jest nie do przecenienia. Nadopiekuńczy rodzic to niesamodzielne dzieckoKolejny problem, który nieraz spędza nam sen z powiek, to samodzielność naszego dziecka. Chcemy, by miało dobre stopnie, więc pomagamy, ale jak długo należy to robić, by nie przedobrzyć? - Samodzielności w szkole uczmy dziecko od pierwszej klasy podstawówki - doradza psycholog. - Przez pierwsze trzy lata uczeń powinien już zrozumieć, że do niego należy samodzielne spakowanie tornistra, pamiętanie planu lekcji, zabranie do szkoły drugiego śniadania, pokazanie dzienniczka z informacją od nauczyciela itp. Jeśli tego nie nauczy się wcześnie, potem mogą być większe problemy. Każdemu, oczywiście, może się zdarzyć, że czegoś do szkoły zapomni - zeszytu, pracy domowej czy śniadania, ale jeśli powtarza się to notorycznie, dziecko musi ponieść konsekwencje zapominalstwa i niefrasobliwości nawet kosztem głodu czy złej oceny. Inaczej także poza szkołą nie nauczy się odpowiedzialności. Nie wyręczajmy dziecka w jego obowiązkach i pamiętajmy o stałej zasadzie - róbmy coś wspólnie z dzieckiem, ale nie za uważają, że można pomagać w odrabianiu lekcji, ale wspólne siadanie do nich z 13-latkiem jest już w zasadzie niedopuszczalne. Pomagajmy tylko wtedy, gdy dziecko czegoś nie rozumie lub sprawdzajmy to, co samodzielnie odrobiło. Samodzielność powinna przynieść mu satysfakcję i o tym z nim rozmawiajmy. Powoli, ale stanowczo wycofujmy się z nadopiekuńczości. Jeżeli tego nie zrobimy, wciąż będziemy słyszeć, że to my jesteśmy czemuś winni, także w innych kwestiach życiowych. Niesamodzielne dzieci mają tendencję do oskarżania rodziców i obwiniania ich za wszelkie niepowodzenia.
co powiedzieć mamie żeby nie iść do szkoły